Zauważyłam, że aby wybrać siebie, najpierw trzeba zaakceptować to czego na swój temat nie chcę widzieć i przestać projektować te ograniczenia na świat zewnętrzny i innych ludzi, czyli wziąć odpowiedzialność za to, kim jestem na dziś. To nic strasznego być leniem, pożądliwym, zazdrosnym, nienawidzić itp. To naturalne cechy Ego, które jest częścią naszego doświadczenia bycia człowiekiem. Każdy ma takie samo Ego.
W moim przypadku dużo zamieszania wprowadziło „religijne wychowanie – nie mylić z Bogiem”. Od razu chcę zaznaczyć, że nie jestem przeciwko religii. Jestem osoba wierzącą i w religii chrześcijańskiej jest wiele wartości, które pomagają żyć w uczciwy i życzliwy sposób w relacji z innymi ludźmi i ze światem. A Ksiądz w osobie ks. Adama Bonieckiego jest moim autorytetem moralnym. Wyeksponowanie w naszej religii cierpienia i poczucia winy sprawiło jednak, że latami walczyłam z negatywnością na swój temat, żeby zasłużyć na bycie dobrym człowiekiem. Im bardziej się starałam, tym gorzej szło, bo walka zasila mechanizmy przetrwania Ego, które karmi się negatywnością. Więc zamiast „boskości” pęczniało we mnie Ego i wykańczałam się na każdym poziomie: fizycznym, emocjonalnym, umysłowym i duchowym. Ja w podświadomym karaniu siebie nie doświadczałam Boga, tylko coraz gorzej czułam się na swój temat. To sprawiło, że ostatecznie zaczęłam weryfikować czym jest miłość Boga do ludzi i trafiłam na nauki, które doprowadziły mnie do wniosku, że tej miłości doświadcza się DOPIERO w poczuciu radości i dobrego humoru. Ale jak tu się cieszyć, jak to nie ja wybieram, tylko jestem niewolnikiem podświadomych programów?!
Latami tłumiłam w sobie tzw. „negatywność”, bo zdaniem programu, nie powinnam (wina) jej czuć, bo dobry człowiek czuje tylko dobrze. Im bardziej tłumiłam, tym bardziej zasilałam to co tłumiłam i negatywnych emocji było coraz więcej. Co gorsza, efektem utrzymywania w umyśle negatywności, były też negatywne rezultaty „na zewnątrz”.
Przeciwieństwem „tłumienia” jest „uwalnianie”, czyli przyjęcie tego co w nas jest (myśli i emocji), takimi jakimi są. Uwalnianie to nie pozbywanie się czegoś, to „akceptacja”.
Jak poznałam technikę uwalniania i z czasem przekonałam się do zmiany perspektywy, która polegała na uznaniu zwykłości bycia człowiekiem, to poczułam, że przyszedł moment, że mogę wybrać kim mogę się stać ja jako Ja – wyodrębniona jednostka, a nie „kolektyw” będący zlepkiem narzucanych przez bliższe i dalsze otoczenie oczekiwań, zasad i wartości.
Nasi rodzice nieświadomie chcieli żebyśmy byli jak Oni, robili to co Oni, zachowywali się jak Oni, bo kontrolując nas, sami czuli się „bezpieczniej – lepiej na swój temat”.
Nie czujemy się dobrze, bo brakuje nam miłości przez to, że wierzymy w nasze braki, ograniczenia i z tego poczucia „bycia niewystarczającym” szukamy miłości na zewnątrz. Cały czas szukamy „zewnętrznej” aprobaty, a tym na kogo czekamy tak naprawdę jesteśmy my sami i samo-akceptacja.
To życie – nie swoim życiem – nas zniewala, a nie inni ludzie i świat.
CYTAT Anna Goc: Kiedy czujesz się w domu?
Ks. Adam Boniecki: Wtedy, gdy mogę zdjąć maski. Nie chodzi o maski obłudy, ale te związane z kulturą, konwenansem, także te, które nakładamy, będąc w gościnie, kiedy uważamy na to, co mówimy, bo nie chcemy nikogo dotknąć. Oczywiście kultura, delikatność zawsze obowiązują, ale w domu jest luz. Nie muszę wciąż się pilnować, martwić się, jak wypadnę. Wiem, że jestem akceptowany taki, jaki rzeczywiście jestem.